Jak sztuczna inteligencja zmieni badania i zawody medyczne? Czy przyszłość należy do alternatywnych modeli badawczych? Jak radzić sobie z presją publikacyjną, wypaleniem i narastającą dezinformacją? O szansach i zagrożeniach stojących przed współczesną nauką i o tym, dlaczego naukowcy nie mogą milczeć wobec polityki, rozmawiamy z prof. Michałem Nowickim, Prorektorem ds. Nauki Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu.
PIOTR RZYMSKI: Odnoszę wrażenie, że sztuczna inteligencja (AI) kojarzy się większości społeczeństwu przede wszystkim z modelami językowymi, takimi jak ChatGPT. Tymczasem to znacznie szerszy temat. Jakich potencjalnych kierunków rozwoju i zastosowań AI możemy spodziewać się w nauce w najbliższych latach?
PROF. MICHAŁ NOWICKI: Rozwój narzędzi AI może nie tylko przyspieszyć, ale także poszerzyć dostęp do analiz dużych zbiorów danych. W chwili obecnej na taki model badawczy mogą sobie pozwolić przede wszystkim te zespoły badawcze, które dysponują odpowiednimi funduszami oraz mają w swoich szeregach bioinformatyków. Z czasem działania te przejmie AI. Kolejnym aspektem nowych zastosowań dla AI będą analizy kontekstu. To bardzo ważny aspekt badań naukowych, wielokrotnie pomijany. Definiując obecnie cel planowanych przez nas badań naukowych, wielokrotnie analizujemy tylko niewielki fragment tła, otoczenia naszych badań, konstruując hipotezy, które mogą okazać się błędne. Doprowadza to nie tylko do uzyskiwania błędnych wyników, ale i do zwykłego marnotrawienia środków finansowych.
Czyli wg Pana, AI pozwoli nam wyjść poza ten „tunelowy” sposób patrzenia?
Myślę, że to tylko kwestia czasu, aż AI odsłoni przed nami bardziej realny obraz świata. Posłużę się w tym miejscu anegdotą. Jeszcze kilkanaście lat temu chorobę nowotworową przyrównywano do słonia, którego z zawiązanymi oczyma bada grupa naukowców. Jeden z nich chwyta słonia za ucho, inny za ogon i wydaje im się, że dobrze poznali naturę zagadnienia. W takim podejściu kształt słonia jest nieznany, a my dysponujemy pojedynczymi puzzlami, które nie za bardzo wiemy, w jakim miejscu planszy powinny się znaleźć. AI da nam nowy obraz – słonia z pojedynczymi brakującymi puzzlami. Dzięki temu znacznie łatwiej będzie nam zaplanować badania i opisać je na określonym, niepoznanym jeszcze zagadnieniu.
A jakie Pana zdaniem zagrożenia wiążą się z wykorzystywaniem AI w pracy naukowej i klinicznej?
Ujmę to w ten sposób: dane to wiedza. Wiedza to władza. A władza to służba. Największym zagrożeniem powszechnego dostępu do AI będzie pragnienie władzy ukierunkowanej na kontrolowanie innych. Oraz maksymalizację zysków. Największą bolączką naszego świata (albo może lepiej – tej części świata) jest przekonanie, że ludzie są z natury dobrzy, a postęp technologiczny to panaceum na wszystkie dolegliwości. W mojej opinii nie ma nic bardziej błędnego. Jesteśmy – jako gatunek – drapieżnikami. Działamy w grupie, ale – jak to się często żartobliwie mówi – genów nie wydłubiemy. Uważam, że symetrycznie do rozwoju technologicznego, powinna się rozwijać filozofia. Powinniśmy w dysputach o przyszłości uwzględniać głos humanistów, artystów, filozofów.
Wyobraźmy sobie taki przykład – pierwszy z brzegu. Pracodawca ma dostęp do zaawansowanych narzędzi AI. I zadaje pytanie: jakie jest prawdopodobieństwo, że u pracownika, którego zamierzam zatrudnić, rozwinie się w przeciągu kilku, kilkunastu lat choroba nowotworowa. AI zbudowana na silniku komputerów kwantowych odpowie na to pytanie w ułamku sekundy. Czy dzisiaj wiemy, gdzie postawić granicę? Jakie dane kontrolować, a jakich drzwi w ogóle nie otwierać? Pytania mnożą pytania. A odpowiedzi brakuje, ponieważ zakładamy, że AI to taki lepszy kalkulator ułatwiający nam życie…
Wracając do modeli językowych – niedawno, wspólnie z kolegami hepatologami, analizowaliśmy przypadek wirusowych zapaleń wątroby i zauważyliśmy, że niektóre z tych modeli potrafią generować informacje całkowicie nieprawdziwe, a nawet cytować nieistniejące, choć wiarygodnie brzmiące źródła. Jako specjaliści mogliśmy to szybko wychwycić. Jednak w kontekście rosnącej liczby doniesień o wykorzystywaniu takich narzędzi do pisania prac naukowych – budzi to niepokój.
Na razie, AI jest tak mądra jak nasze społeczeństwo. Popełnia również te same błędy. Jeżeli my konfabulujemy w sieci i podajemy zmyślone informacje, to AI działa podobnie. Biblijnie, i znowu trochę żartobliwie, można powiedzieć, że stworzyliśmy AI na swój obraz i podobieństwo. Gdyby rozwój AI zatrzymał się na tym etapie, to narzędzie to należałoby traktować jak naszego kolegę z pracy, który przy kawie opowiada, co myśli lub co mu się wydaje, powołując się przy tym na nieistniejące wypowiedzi „autorytetów”.
Ale się nie zatrzyma…
Widzimy, że AI z czasem popełnia coraz mniej błędów. Poza tym, w wielu płatnych narzędziach możemy wskazać, na jakich zbiorach danych lub zasobach AI ma pracować. Wystarczy zdefiniować, że analizując określony problem, AI ma korzystać tylko z publikacji indeksowanych w bazie PubMed. Wtedy ryzyko błędów, nieścisłości lub zwyczajnych konfabulacji redukujemy do zera. Pamiętajmy również o tym, że mimo widocznego postępu, sformułowanie „Evidence-Based Medicine” nic nie straciło na swojej aktualności. Owszem, część naukowców chodziła, chodzi i będzie chodzić na skróty. Mówi się wówczas, że stosują się do alternatywnej zasady „Eminence-Based Medicine” – czyli „nawet, jeżeli to nie jest prawdziwe, to zostało to dobrze wymyślone”. Na szczęście, już w perspektywie kilku lat AI obnaży te wymyślone wyniki badań. Zwyczajnie, w obrazie słonia, o którym mówiłem wcześniej, zobaczymy puzzle z fragmentami małpy lub krokodyla. Prawda wyjdzie na jaw.
To jaka jest Pana rada dla młodych naukowców?
Rzetelny warsztat oparty o płatne narzędzia AI. Tych bezpłatnych możemy ewentualnie używać, wybierając potencjalne kierunki wakacyjnego wypoczynku, ale nie w prowadzeniu badań naukowych.
Ale czy AI i roboty, którymi wielu młodych się zachwyca nie zabiorą im przypadkiem pracy? Chirurgów zastąpi autonomiczny, sterowany przez AI system, radiologów – program analizujący obrazowanie medyczne…
Jestem w tej kwestii pesymistą. Nie będziemy potrzebować tak wielu lekarzy. Oczywiście, pod wynikiem zawsze będzie musiał podpisać się lekarz, ale AI zwiększy przepustowość systemu, co przeniesie się na ograniczenie liczby etatów. Nie wiem, czy zdalna robotyka zasilana AI sprawi, że zmieni się chirurgia. Na razie nie potrafię sobie tego wyobrazić. Ale z całą pewnością – również z racji starzejącego się społeczeństwa – zwiększy się zapotrzebowanie na wykwalifikowane pielęgniarki. Wielu z nas będzie świadkami trzęsienia ziemi w zawodach medycznych. Zniknie zawód diagnosty laboratoryjnego. Apteki zostaną zastąpione przez aptekomaty. Kryzys demograficzny sprawi, że będziemy mieli nadmiar pediatrów.
Może pojawić się i taka sytuacja, że konsultacja lekarska nie będzie objęta podstawowym ubezpieczeniem zdrowotnym. W podstawie będzie konsultacja AI i zatwierdzenie rozpoznania przez lekarza, którego chory nigdy nie będzie widział na oczy. Dopiero w ubezpieczeniu rozszerzonym będzie można porozmawiać z żywym człowiekiem. Myślę, że żadna specjalizacja medyczna nie jest obecnie bezpieczna. Nikt nie może powiedzieć o swojej profesji, że rewolucja AI nie dosięgnie danego zawodu.
To brzmi jak wizja beznadziejna. Możemy coś z tym zrobić?
Możemy się na taki scenariusz – powszechność AI w życiu zawodowym – mądrze przygotować. Nigdy nie pokonamy (ani nawet nie dorównamy) AI w szybkości analizy danych. Ale możemy ćwiczyć umiejętności komunikacyjne, nabywać kompetencje oparte o rozumienie werbalnej i pozawerbalnej mowy ciała. Odnaleźć w sobie pokłady empatii. Nauczyć się słuchać. To są obszary, w które powinniśmy inwestować. To są miejsca, gdzie jeszcze długo AI nas nie zastąpi. Odpowiadając zatem na pytanie, jakie zawody medyczne mogą zginąć z mapy świadczeń zdrowotnych, odpowiedziałbym raczej, że ze sceny mogą zniknąć ci, którzy nie mają czasu dla swoich chorych lub traktują ich przedmiotowo.
Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków zapowiedziała w tym roku stopniową rezygnację z wykorzystywania modeli zwierzęcych w testowaniu leków. Badania na zwierzętach budzą nie tylko wątpliwości etyczne, ale i praktyczne – między innymi ze względu na ograniczoną możliwość przełożenia ich wyników na organizm ludzki, co jest jedną z przyczyn niepowodzeń wielu badań klinicznych. Czy Pana zdaniem zbliżamy się do końca ery badań na zwierzętach?
To bardzo ciekawe zagadnienie, któremu moglibyśmy poświęcić osobną dyskusję. Rzeczywiście, model badawczy oparty na gryzoniach ulega stopniowemu ograniczaniu. Ale nie oznacza to, że zostanie on w dającej się przewidzieć perspektywie całkowicie zaniechany. W chwili obecnej bardzo intensywnie rozwijają się modele zastępujące tradycyjny wzorzec zwierzęcy. Są to badania z wykorzystaniem hodowli komórkowych 3D, organoidów, zarodków kurzych lub larw ryby akwariowej danio pręgowany. Nie można również zapominać o badaniach „in silico”, w których odpowiednio zaprogramowany komputer jest w stanie odpowiedzieć na pytania, na które do tej pory udzielić odpowiedzi mógł wyłącznie model zwierzęcy.
A Uniwersytet Medyczny w Poznaniu czyni jakieś kroki w kierunku takiej transformacji?
Tak, zdajemy sobie sprawę z ograniczeń stosowania modeli opartych o gryzonie. Jako jedni z pierwszych przystępujemy do profilowania naszej Zwierzętarni. Od 2027 r. zamierzamy w jak największym stopniu ograniczyć doświadczenia na gryzoniach, dając pierwszeństwo modelowi danio pręgowanego – postacie larwalne tej popularnej ryby akwariowej nie są uznawane za kręgowce i nie wymagają zgody Lokalnej Komisji Etycznej. Oczywiście, tak jak zaznaczyłem wcześniej, tzw. alternatywne modele zwierzęce nie zastąpią wszystkich badań na gryzoniach. Ale z racji ograniczania ich liczby będą one koncentrowały się w wyspecjalizowanych jednostkach.
Uprawianie nauki to również, a może przede wszystkim, publikowanie wyników badań. Czy obecny system oceniania dorobku naukowego, w którym istotną rolę odgrywa liczba publikacji i tzw. punkty, rzeczywiście sprzyja rozwojowi nauki? A może da się to połączyć z rzeczywistą jakością i misją badawczą? W jaki sposób?
Prowadzenie badań naukowych i prac badawczo-rozwojowych jest ściśle połączone z ich finansowaniem. W sytuacji, gdy środki na naukę są niewielkie, należy wprowadzać mechanizmy, które umożliwiają jak najlepszą dystrybucję tych środków. Taki był właśnie zamysł reformy wprowadzonej przez Pana Ministra Jarosława Gowina w 2019 roku. Dodam, że była to reforma, która została poprzedzona szerokimi konsultacjami w środowisku naukowym oraz pozytywnie zaopiniowana przez zagranicznych ekspertów. Niestety, z czasem doszło do szeregu „modyfikacji” zastosowanych pierwotnie rozwiązań, „wspierania” jednostek, które w ewaluacji w roku 2021 wypadły poniżej oczekiwań, a także niekontrolowanego rozwoju „punktozy”, której zwieńczeniem stała się niespotykana wcześniej na naszym rynku aktywność drapieżnych i pół-drapieżnych czasopism.
Łatwiejszy sposób publikacji, to lepszy rozwój naukowy?
Nie, obecny system oceny prowadzenia jakości badań naukowych, który oparty jest – jak nigdy dotąd – na punktach, nie sprzyja rozwojowi naukowemu. Na szczęście, zgodnie z zapowiedziami decydentów, ma to ulec zmianie już w 2026 roku. Zamiast zgłaszania do ewaluacji – jak w przypadku naszej Uczelni – tysięcy publikacji (tak, to nie przejęzyczenie – tysięcy publikacji), będziemy mieli przedstawić kilkanaście, może kilkadziesiąt najważniejszych naszym zdaniem osiągnięć naukowych, które będą podlegały ocenie eksperckiej. Oczywiście, wszyscy zdajemy sobie sprawę z zagrożeń takiego systemu ewaluacji – ocena ekspercka będzie zawsze oceną subiektywną. Ale z drugiej strony – moim zdaniem – to najwyższy czas budowania społeczeństwa obywatelskiego nie tylko z nazwy, ale również z przekonania. Musimy nie tylko umieć poddawać się ocenie, ale również obiektywnie oceniać innych. Musimy się tego nauczyć, podobnie jak ma to miejsce w krajach „starej” Unii Europejskiej.
Jak ocenia Pan ruch otwartej nauki (open science) oraz otwartego dostępu (open access)? Czy dostrzega Pan w tych koncepcjach jedynie zalety, czy również organiczenia?
Nauka nie lubi barier. Przekonać nas może o tym choćby historia Wielkiego Muru Chińskiego i ostatecznie zgubnego dla Cesarstwa Chin izolacjonizmu. Nie możemy tworzyć barier w dostępie do surowych danych badawczych i wyników badań naukowych, jeżeli powstały one z udziałem środków publicznych. Skoro wszyscy płacimy podatki, to również wszyscy jesteśmy sponsorami badań naukowych. A jeżeli tak, to mamy prawo dostępu do wyników. Tak mówi prawodawstwo UE, które przyjęły wszystkie kraje członkowskie
A zatem samo dobro i korzyści?
Naturalnie, z obszaru „otwartej nauki” muszą być wyłączone te prace i te wyniki, które są własnością prywatną. Otwarta nauka to przede wszystkim zalety. To lepsze wykorzystanie publicznych środków, zachęta do rozwijania współpracy oraz możliwość budowania na doświadczeniu innych. Ale – jak w każdej szlachetnej inicjatywie – pojawiać się mogą wypaczenia. Jednym z nich jest powszechny już obowiązek przedpłacania dostępu do artykułów naukowych (open access). Jeszcze kilkanaście lat temu właścicielami czasopism były towarzystwa naukowe, które w swoich statutach miały wpisaną przede wszystkim misyjność. Dbały o wysoki poziom publikowanych artykułów, a reprinty prac udostępniały bezpłatnie albo za niewielką opłatą. W chwili, gdy skierowano się w stronę obowiązku otwartego publikowania wyników badań naukowych, jak grzyby po deszczu wyrosły wydawnictwa, dla których upowszechnianie prac badawczych stało się wyłącznie projektem biznesowym. A w projektach czysto biznesowych liczy się zysk – im więcej tym lepiej. W efekcie do obiegu międzynarodowego mogą trafiać prace, których jakość, rzetelność, prawdziwość mogą budzić uzasadniony niepokój.
Obecny model kariery akademickiej oparty jest często na ciągłej presji – konieczności publikowania, zdobywania grantów, międzynarodowej mobilności. Najsilniej odczuwają to młodzi naukowcy i badaczki.
Uniwersytet to skomplikowany mechanizm. W warunkach polskich utrzymywany jest w 90% z dotacji budżetowej. Niestety, środki, jakie w ramach ww. dotacji otrzymuje, pozwalają wyłącznie na wypłatę wynagrodzeń. Obok zatem działalności naukowej, dydaktycznej (w naszym przypadku jeszcze klinicznej) musi również prowadzić odpowiedzialną oraz ukierunkowaną politykę finansową. Innymi słowy – musi zdobywać środki nie tylko na opłacanie rachunków, ale również umożliwienie rozwoju, modernizowanie infrastruktury budowlanej i badawczej, utrzymywanie współpracy z zagranicą i wiele innych.
A to, niestety, przekłada się na pracowników. Im więcej publikacji, im więcej grantów, im więcej wdrożeń, tym większy przychód dla uniwersytetu. To brutalna prawda. Z jednej strony jesteśmy traktowani jako jednostka naukowa, z drugiej strony mamy być przedsiębiorstwem. Pogodzenie tych dwóch – wielokrotnie skrajnych obszarów, nie jest zadaniem łatwym.
Brzmi bardzo korporacyjnie – a co z człowiekiem, pracownikiem? Taka presja to ryzyko wypalenia zawodowego. Co może zaproponować Uniwersytet Medyczny w Poznaniu, by mu przeciwdziałać?
Zgadza się. Presja sprzyja wypaleniu zawodowemu. Są jednak sposoby, aby temu przeciwdziałać. Pierwszy to jak najszersze upowszechnienie wiedzy o tym, jak funkcjonuje uczelnia. Jeżeli jesteśmy świadomi miejsca i uwarunkowań wpływających na codzienne funkcjonowanie uniwersytetu, łatwiej nam zrozumieć stawiane nam oczekiwania. Służą temu m.in. cykliczne spotkania Rektora UMP ze społecznością akademicką. Drugi sposób to uelastycznienie naszego zatrudnienia. Chcesz pracować dzisiaj w domu? Pracuj w domu! Czujesz, że masz za dużo dydaktyki, a bardziej się spełniasz jako naukowiec? Zmniejsz swoje obciążenie dydaktyczne. Widzisz, że nie nadążasz? Przyjdź, porozmawiaj z dziekanem, prorektorem – znajdziemy rozwiązanie. Rozsypujesz się? Absolutnie nie czekaj! Mamy Centrum Wsparcia i Adaptacji „Port”.
Żyjemy dziś w czasach niezwykle dynamicznych, ale i wymagających. Sytuacja geopolityczna wpływa także na naukowców i ich międzynarodową współpracę. Jak w takim świecie budować skuteczną i trwałą współpracę naukową ponad granicami?
Zawsze szukajmy tego, co nas łączy, a nie tego co nas dzieli. Wielu z nas może odnieść wrażenie, że żyjemy w niezwykle podzielonym społeczeństwie. Ale badania CBOS pokazują, że nadal jest zdecydowanie więcej tego, co nas w Polsce łączy, niż dzieli. Myślę, że podobną kalkę można nałożyć na stosunki panujące w Europie lub świecie. Jasne, są zachowania, które należy jednoznacznie potępiać. Ale – moim zdaniem – tych dobrych, budujących rzeczy jest znacznie więcej.
Żyjemy, niestety, w bańkach informacyjnych wytwarzanych przez odpowiednio do tego zaprogramowane algorytmy. Dobra wiadomość to zła wiadomość. Zauważmy, raz klikniemy w mediach społecznościowych informację o określonym charakterze, a algorytm zaraz zaczyna nam przesyłać kolejne informacje o zbliżonym przekazie. Wszystko jest tak obliczone, abyśmy jak najwięcej czasu spędzili przed ekranem smartfona. Moja rada – miejmy swój rozum. Czytajmy książki, słuchajmy niekomercyjnych rozgłośni radiowych. Poznawajmy naukowców po ich osiągnięciach. Nie warunkujmy współpracy naukowej w oparciu o kraj pochodzenia lub reprezentowane poglądy polityczne.
Dostrzegajmy punkty wspólne, a nie różnice…
Pozwolę sobie raz jeszcze przytoczyć anegdotę. A może nawet konkretną obserwację. Są w Polsce dwa miasta leżące koło siebie. Wisła i Istebna. W Istebnej – w ostatnich wyborach prezydenckich – Karol Nawrocki zdobył ponad 70% głosów. Tymczasem w sąsiedniej Wiśle 70% głosów przypadło Rafałowi Trzaskowskiemu. Wielu z nas może pomyśleć – już wiem, gdzie pojadę lub nie pojadę na wakacje. A ja mam inny pomysł – jedźmy w to miejsce, które początkowo chcieliśmy obejść szerokim łukiem. Może nauczymy się czegoś nowego? To samo tyczy się również nauki i współpracy.
Naukowcy coraz częściej zabierają głos poza światem akademickim. Zdarza się, że redakcje czasopism naukowych krytykują decyzje rządów, a środowiska badawcze publikują oświadczenia w sprawach politycznych. Czy uważa Pan, że jest to właściwe i potrzebne, czy też nauka powinna pozostać neutralna politycznie?
Skoro polityka nie jest neutralna względem nauki, to i nauka nie może być neutralna względem działań polityków. To dobrze, że naukowcy zabierają głos w sprawach światopoglądowych. Dobrze, że przedstawiamy swoje stanowisko w takich kwestiach jak wolność i prawa obywatelskie. Dobrze, że nie boimy się krytykować działań, które uderzają w podstawy budowanego na wiedzy społeczeństwa.
Nie oznacza to jednak, że skoro my – naukowczynie i naukowcy – możemy zajmować określone stanowiska polityczne, to upolityczniona powinna być również nauka. Absolutnie nie! Nauka musi być wolna i obiektywna. Tylko wtedy będzie służyła społeczeństwu, a nie określonej grupie
Coraz więcej naukowców chce również komunikować się z szeroką publicznością – popularyzować wiedzę, tłumaczyć sens badań, inspirować. Czy Pana zdaniem takie działania mogą być skuteczną bronią przeciw dezinformacji?
Nie ma lepszego sposobu na walkę z dezinformacją niż przemyślana w tym obszarze strategia. W toku prowadzonej przez nas dyskusji wielokrotnie już wybrzmiało (choć czasami może między wierszami), że dezinformacja we współczesnym świecie jest działaniem celowym – ukierunkowanym na wzbudzenie strachu lub ugruntowanie społęcznych lęków. Obowiązkiem naukowców jest zatem dzielić się ze społeczeństwem własnymi odkryciami i posiadaną wiedzą.
Brzmi łatwo, ale każdy kto zajmuje się popularyzacją wie, że tak nie jest. Ma Pan radę jak się za to ma zabrać ktoś kto nigdy się tym zajmował, a chciałby?
Najlepiej, gdy takie działania odbywają się pod patronatem jednostek naukowych, towarzystw lub agencji. Nie sądzę, aby dobrym pomysłem było to, aby w tej chwili każdy z nas założył swój własny profil lub stronę, i na bieżąco komentował to, czym się zajmuje. Z natury rzeczy jesteśmy jednak egoistami i w pewnym momencie będzie nas bardziej interesowała klikalność podawanych informacji, niż sama rzetelność przekazu.
Myślę, że dobrym przykładem jest współpraca naukowców z uznanymi serwisami informacyjnymi – na przykład PAP, która jako agencja państwowa – w dużej mierze – ukierunkowana jest na merytoryczność przekazu. Warto dodać, że od kilku tygodni nasza Uczelnia jest jej partnerem, zatem (przynajmniej na szczeblu krajowym) dysponujemy narzędziami do walki z dezinformacją.
Na zakończenie – biorąc pod uwagę wyzwania, jakie stoją przed światem nauki, ale i nowe możliwości: co doradziłby Pan dziś młodemu badaczowi, który dopiero wkracza na swoją ścieżkę naukową?
Powiedziałbym: nauka to fajna sprawa. To nigdy niekończące się odkrywanie świata. To realny wpływ na to, jak będziemy żyć w przyszłości.
Jasne, to też walka z przeciwnościami, rozczarowania, ślepe uliczki i niepowodzenia. Zawsze w takich sytuacjach zapytajmy szczerze samych siebie, dlaczego zajmujemy się nauką? Jeżeli odpowiemy sobie, że dla pieniędzy – to lepiej dajmy sobie spokój. Natomiast, gdy stwierdzimy, że chcemy odkrywać prawdę, to wszelkie trudności będą nas tylko wzmacniać.
Dziękuję za rozmowę!
Zezwalamy na bezpłatny przedruk artykułów ze strony pod wyłącznym warunkiem podania źródła artykułu. Prosimy o podanie następującego źródła: Nauka i Zdrowie – onauce.ump.edu.pl
Prezentowane treści mają charakter wyłącznie informacyjny oraz edukacyjny i nie powinny być interpretowane jako porady medyczne służące do diagnozowania lub leczenia.